Wojna zniszczyła wielu ludzi, ale opowiedzieć o tym nie jest łatwo. Szwedzka pisarka opowiedziała o tragedii kilku kobiet w sposób nieoczywisty, a przez to bardzo wciągający.

Tytułowa Vera jest najmniej istotną postacią, choć wszystko, co dotknęło jej babkę, jak również matkę – będzie oddziaływało na bohaterkę. Nikt nie umie poradzić sobie z okrucieństwem, zwłaszcza nastoletnia Sandrine pochodząca z południowej Francji, a mieszkająca w podhalańskiej wsi rodowej ojca: „Czuję, jak mięso rośnie mi w ustach. Myślę o tym, jak moje siostry biegną przez modrzewiowy las. Całym ciałem czuję, że udało im się ujść cało” [s.188].

Ciąża Sandrine z niemieckim żołnierzem, który zabił jej matkę. Utrata ukochanego, powojenna trauma, to tylko szczyt góry lodowej, z jaką mierzy się młoda kobieta. Mąż o homoseksualnej orientacji (którą rzecz jasna ukrywa), wymagająca teściowa, dziwne zbiegi okoliczności i spisek rodziny, powodują, że Sandrine jest wyczerpana i ogromnie samotna. Niuanse ludzkich zachowań, delikatność poszczególnych jednostek oraz ludzka bezwzględność to najciekawsze punkty tej powieści. Powieści zaskakującej, wciągającej i bardzo poetyckim językiem podanej. Szczerze polecam wybrać się w świat zawiązanego gorsetu sztuczności, który tylko chwilami jest luzowany.

Anne Sward, Vera, Przeł. Elżbieta Frątczak-Nowotny, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019