Tę książkę daje się połknąć w jeden wieczór. Jest zabawna, nostalgiczna, poruszająca. Przedstawia nie tylko aktora, którego zna każdy z popularnego serialu, ale i samego człowieka – człowieka ciekawego życia, uwielbiającego Jesienina, kobiety, a nawet śpiew.

Kolejne płyty z własnymi tekstami czy napisanymi specjalnie dla niego przez takie postaci jak: Jan Nowicki, Jan Wołek, Krzysztof Nowak czy Andrzej Poniedzielski, to przecież wcale nie takie normalne zjawisko u aktorów (niektóre teksty zostały w książce przytoczone). Andrzej Grabowski obala wiele stereotypów na swój temat. Przecież najczęściej przez wiele lat postrzegany był przez pryzmat Ferdka Kiepskiego. „W ogóle odnoszę wrażenie, że ci, którzy znają mnie jedynie z serialu Świat według Kiepskich, myślą, że ja mieszkam na ulicy Ćwiartki ¾ we Wrocławiu, jestem bezrobotny i piję wódkę lub browar na okrągło. Kiedy widzą mnie za kierownicą, to się dziwią, dlaczego pijany jadę samochodem – takie pomieszanie z poplątaniem” [s.281] – podkreśla w zabawny sposób.

Smaczków, historyjek, anegdot, barwnych fotografii jest wiele w tej opowieści. Choćby te o krytykach, którzy nie przebierali w słowach, gdy przyszło im o Świecie według Kiepskich mówić. A jednak z czasem wielu doszło do przekonania, że ten właśnie sitcom to głęboka parodia, ironia, krzywe lusterko. Jakkolwiek jednak patrzy się na Ferdynanda Kiepskiego, nijak ma się on do samego Andrzeja Grabowskiego. Z tej książki wyłania się człowiek nostalgiczny – pięknie wspomina o swojej rodzinnej miejscowości Alwernia, człowiek pracowity, kochający swoją pracę, chętny do pomocy, zaradny i wytrwały.

Ciężkie warunki życia w dzieciństwie zahartowały go, nauczyły bycia twardym. „Może dzięki nim nie mam dużych wymagań od życia” – mówi Grabowski. „Kto powiedział, że ja powinienem mieć to czy tamto – nic nie powinienem mieć. Mam tylko tyle, ile sam wypracowałem minami i głosem przez czterdzieści pięć lat” [s.54]. Tak, aktorom w komunie nie wiodło się wcale dobrze. „Zazwyczaj każdy z nas był goły jak święty turecki, a pomysły na okiełznanie tej sytuacji były przeróżne. Ja z kolegą Tomkiem Poźniakiem kupiliśmy sobie samochód na spółkę” [s.122].

Szczerość jest siłą tej opowieści – kto by się przyznał do takiego życiowego podejścia: „Pić, pierdolić i tańcować, bida musi pofolgować” [s.126]. Oczywiście mowa jest o czasach młodości, barwnych czasach, pełnych alkoholu, kobiet, hoteli, nowych wyzwań. A zawodowo Grabowski ryzykował zawsze i wszędzie: „Egzaminem do Szkoły Teatralnej, potem byciem aktorem w teatrze, jeszcze później film, serial, kabaret, napisanie książki, w końcu prowadzenie programu o książkach. Pomyślałem, że skoro tak wiele już ryzykowałem, to może podejmę kolejne wyzwanie i wydam płytę?” [słowa z obwoluty debiutanckiej płyty pt. Mam prawo… czasami …banalnie]. Dziś Grabowski czasem ma dość pozy wesołkowej – tym bardziej, że prywatnie nie jest znów taki wesoły.

Mówi o sobie: „Jestem bardzo sentymentalny, refleksyjny, skłonny do wspominania” [s.183]. Im starszy tym bardziej zakorzeniony w przeszłości. Czy można, więc powiedzieć, że jest stary? Niech wypowie się sam: „Boże drogi, jestem już na tej scenie (Teatr Słowackiego) czterdzieści siedem lat, to szmat czasu. Ile sztuk zagrałem? Ile słów wypowiedziałem? Z iloma aktorami, których już nie ma, przebywałem na tych deskach? […] Ile setek tysięcy ludzi mnie na tej scenie oglądało? Nie sposób nie zadać sobie pytania, czy będą chcieli mnie jeszcze oglądać. I jak długo?” [s.218]. Oj, na pewno długo, a po przeczytaniu tej opowieści z większym jeszcze szacunkiem, a może nawet uwielbieniem.

 Paweł Łęczuk, Jakub Jabłonka, Andrzej Grabowski, Jestem jak motyl, Wydawnictwo Agora Forever Young Books, Warszawa 2020