Felietony Pauliny Młynarskiej ukazywały się w latach 2017-2019 po #MeToo – w serwisie Onet, w „Gońcu Polskim”, w „Wysokich Obcasach, „Grazii” i na osobistej stronie internetowej paulinamlynarska.pl.
Są tekstami krótkimi, ale zawsze dotykającymi jednej kontrowersyjnej sprawy codzienności – a to głupoty, a to konkretnego zachowania znanego polityka, a to poczucia bezsensu itd. Paulina nie stara się na siłę być zabawna, ale dzięki inteligentnemu zestawieniu omawianego zjawiska z komentarzem, czytelnik może się uśmiechnąć. Lubię ten style. Nie nachalny, ale rzeczowy i oparty na mądrości. I do tego autobiografizm, bo Paulina czerpie ze swoich doświadczeń, z rodzinnych korzeni, z grzebania we własnej psychice. Choćby wtedy, gdy opisuje zarzuty hejterów, którzy wiedząc, że jest ateistką zastanawiali się czy siada z rodziną do stołu w czasie Wigilii? No, pięknie Paulina odpowiedziała wszystkim zainteresowanym: „Przecież każde święta oprócz wymiaru religijnego mają jeszcze ten społeczny i rodzinny. Ich piękna powtarzalność daje nam poczucie ciągłości i łączności z przodkami, a fakt spożywania tych samych potraw co oni kiedyś, dawniej, daje poczucie ciągłości i przynależności do naszej kultury. Poza tym, do cholery ciężkiej, mam w rodzinie osoby wierzące, którym zależy na mojej obecności i z którymi ja także chcę się spotkać w ważnym momencie” [s.16].
Pouczający i dający nadzieję jest felieton Śmierć w Kościelisku, w którym Paulina opowiada, o swojej duchowej śmierci, czyli o zerwaniu z wcześniejszym życiem. „Właśnie umierała Paulina, która codziennie rano paliła w kominku, by rozgrzać wychłodzony po nocy dom, a potem w puchowej kurtce wychodziła na taras pić kawę z ukochanego wyszczerbionego kubka. Umierała Paulina, której marzenia i fantazje o tym, jak ma wyglądać to życie w górach, już się zderzyły z rzeczywistością. Na zawsze odchodziła zakopiańska reporterka radiowa, którą kiedyś byłam, pisarka pochłonięta zakopiańszczyzną” [s.44]. Umrzeć by się narodzić do nowego życia, do czegoś, o czym się zawsze marzyło. Można, a nawet trzeba.
Autorka często bywa w tych felietonach nostalgiczna, często czytelnika wzrusza. Choćby opowieścią o ostatniej Wigilii z Ojcem. „Świadomi tego, że ojcu nie zostało już wiele czasu, nareszcie byliśmy tylko z nim – tylko tu i teraz. Przy tym, co właśnie się działo, a nie przy starych urazach, dziecięcej rywalizacji, niespełnionych oczekiwaniach i innych rodzinnych frustracjach, które tak pięknie rozkwitają w świetle świątecznych lampek. Malusieńka córeczka mojego brata spała jak mały kot na dziadkowej piersi. Tego widoku nigdy nie zapomnę” [s. 112].
To są mądre teksty, czasem zabawne, czasem gorzkie w konstatacjach. Dobrze mieć je w jednym miejscu i zaglądać czasem dla oczyszczenia się z ciężkich uczuć, frustracji, niewiary w ludzi oraz, żeby zastanowić się nad samym sobą.
Paulina Młynarska, Zmierzch lubieżnego dziada, Prószyński Media Sp. z o.o., Warszawa 2020