Powieść eksperyment albo się uda, albo nie. Tym razem jest to eksperyment udany, ciekawy, a momentami nawet frapujący.
Autor podkreśla, że „pisanie „wrót gomory” to nie kreacja bohaterów, lecz takie myślenie, że samemu istnieje się na tej samej zasadzie, co oni” [s.9]. I tu pojawia się pierwsze założenie, acz nie ostatnie owego projektu, w którym nie ma, co oczekiwać, że „pisarz więcej wie po napisaniu książki niż przed pisaniem, raczej myśli, iż wie o wiele mniej” [s. 19]. Te tropy eksperymentu mnie bawią, zaciekawiają, intrygują. Gdy wpadam na słowa dopowiadające zaczynam się w tej powieści jako czytelnik rozsiadać, bo jednak początek jest jak na szpilkach. „Proszę, napisz powieść: bez planu, powieść czerpiącą z siebie i dla siebie, swoją w swoim. powieść (10. 10. 2010. 10:10) budującą siebie samą swoistymi dla siebie właściwościami. powieść poza czymkolwiek, żaden układ czy system, żadna całość, struktura, kombinacja niechaj nie redukują jej aksjomatów” [s. 36].
Pada więc tutaj i czas, w którym powieść powstaje i jej założenia braku założeń. Ale jak to z czasem bywa, nie wszystko jest jasne. O rzeczywistym czasie dowiadujemy się z wydarzenia, którym jest pandemia. Zaraza wchodzi w życie bohaterki nie po to by coś zmienić, ale by unaocznić nam wszystkim jej absurdy i groteski. „Z wszędobylskich meggattonów nadawano komunikat: W dzielnicy willowej drastycznie wzrosła liczba bezpardonowych rabunków i napaści na chirurgów. Poleca się, aby zachować czujność, mieć skalpele gotowe do obrony” [s.37]. To rzeczywiste początki epidemii i bezradność objawiająca się choćby dziwacznymi rozporządzeniami, że małżeństwa, choć ze sobą sypiają w jednym łóżku, to na ulicy małżonkowie muszą zachować między sobą odstęp dwóch metrów. W tym świecie Wierzy Bąbel (sic!) mamy też prezesa – a jakże. „Na hulajrękach nieodziane studentki nadawały: Uwaga, obywatel prezes ucina drzemkę. Proszę się uzbroić i czekać. Złota myśl do rozwagi: tylu ludzi umiera, ilu się rodzi. Życzymy wszystkim wszystkiego. Nie bądźcie podatni na manipulację” [s.44]. Jakżeż to piękne i znane z naszego świata.
Ciekawa jest ta powieść. Momentami ma w sobie coś z Lema, zwłaszcza, gdy spotykamy bohatera o sześciu głowach, które sobie na zmianę przykręca. Czasem jest jak traktat filozoficzny, bo wiele w niej pytać natury egzystencjalnej: „ Czy istnieje się bez ciała? Czysta świadomość niemająca świadomości niczego, co fizyczne? Ciało po rozsypaniu się, może stać się elementem innych ciał. Niemożliwa jest myśl poza ciałem? „ [s.109} lub „Sztuka życia to nie kreacja siebie coraz to innych, ale takie myślenie o sobie, że samemu się istnieje, jakby się było każdym” [s.108]. to tylko zajawki, fragmenty. Co również przypadło mi do gustu to osadzenie w świecie roślin – jakby to one nas miały uratować, jakby to one, skoro były pierwsze, miały siłę sprawczą. Wszelkie rośliny: oczeret, mlecz, olcha, wierzba, tojeść, nasięźrzał, krzywoszczeć pogięta, forsycja, szafirki, kurdybanek, kokorycz, krwiściąg, żabiściek, przetacznik, mięta, kosaciec, jeżogłówka są czymś ponad i mają własne niezaprzeczalne życie. Bo czym jest życie, gdy bohaterka spotyka samą siebie z innego czasu? Może jest fikcją, a sama „fikcja to inaczej realizm odwrócony na właściwą stronę” [s. 25].
Niech i tak będzie, a dodając nowatorskie podejście do języka, bawienie się nim „znają się jak owłosione konie”, pomijanie pewnych liter, przestawny szyk i jeszcze wiele różnych zabiegów – uważam, że warto z taka prozą się zapoznać. Niech ona nas trochę zbije z pantałyku, wytrąci z równowagi, zszarga nerwy. To zawsze lepsze niż banał i utarty schemat.
Ryszard Jasiński, Wrota gomory, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 2021