Czy jest ktoś, kto nie zna Michała Fajbusiewicza i programu 997? Możliwe, ale są to nieliczni.
Ci, którzy funkcjonowali w latach 90. z zapartym tchem śledzili kolejne odcinki tego kryminalnego hitu pisanego przez życie. Michał, a właściwie Marian, najbardziej zapisał się tym właśnie programem, choć jak dowiemy się z książki o nim samym, „robił” wiele, będąc: kaowcem, kelnerem, kierownikiem ośrodka wypoczynkowego, laikarzem (na plaży wraz z małpą robił zdjęcia klientom). W telewizji zrealizował dwieście dokumentów i reportaży, w tym najważniejszy – o profesorze Janie Karskim (bardzo wówczas zapomnianym przecież w Polsce). Napisał prawie pół tysiąca felietonów do „Angory”, setki artykułów do magazynów, a wszystko jak mówi – przez przypadek.
Jest to zapewne człowiek szerokich horyzontów, człowiek wymagający wobec siebie i innych, ale jak może sobie pofolgować to sybaryta, podróżnik, koneser dobrej kuchni, alkoholu, miłośnik przyjacielskich spotkań i znawca mody. Dowiadujemy się z tej opowieści, że jest synem Żyda, co w Polsce stanowi spory problem. Mówi o tym tak: „Ja nigdy nie czułem się Żydem, zawsze Polakiem, który przyjaźnił się z Żydami, bo uważałem ich za ludzi fajnych i zawsze ciut lepszych. Trochę im zazdrościłem. Oni byli bardziej inteligentni, lepiej się uczyli, mieli ładniejsze, lepiej wyposażone domy”[s.30]. Pobyt w Izraelu to była kopalnia tematów. „Byłem zawodowo płodny jak królik, szkoda pewnych tematów nie zrobić, a bałem się, że mogę tam nie wrócić, bo koszty, cała ekipa, hotel. Odbywała się wystawa poświęcona Januszowi Korczakowi. Kustosz, który nas oprowadzał, powiedział, że jeszcze żyje wychowanek Korczaka. Izaak Belfer, malarz, który tworzy obrazy wyłącznie o tematyce Holocaustu. Zrobiłem reportaż o nim, a właściwie – przez pryzmat jego losów – o Korczaku, z którym spędził parę lat, i który go uratował” [s.221].
Los rzucał go w różne miejsca, ale zawsze starał się coś tworzyć, wymyślać dla ludzi. Ciekawie opowiada o czasach pracy przy 997, choćby o dodatkowych profitach: „Jak lecieliśmy do Szczecina, bo był czas, kiedy ekipa poruszała się helikopterem, to wiedzieliśmy, że zaopatrzymy się w paprykarz szczeciński. Jak wypadał Gorzów, to lubuska wytwórnia wódki, bo wódka była na kartki” [s.125]. Ciekawa, momentami fascynująca opowieść o człowieku, który ma wszystko, co chce i to wielkie życiowe szczęście, którego tylko można pozazdrościć. A załączone fotografie z archiwum domowego dopełniają tylko tej barwnej opowieści.
Magda Omilianowicz, Michał Fajbusiewicz, Fajbus. 997 przypadków z życia, Kompania Mediowa sp. z o.o., Warszawa 2019