Tej powieści nie da się zapomnieć, bo nie da się zapomnieć tragedii jakiej dotyczy. Ale tak naprawdę tragedia nie ma tylko jednej odsłony, gdyż kilka przejmujących tematów układa się w jedną opowieść, która niesie ze sobą wielki ładunek emocjonalny. Tu można się denerwować, złościć na zastaną rzeczywistość i w końcu rozpłakać się w poczuciu bezsilności.
Główny bohater, syn nigeryjskich imigrantów, Niru odkrywa swoją seksualność. Nie potrafi być z dziewczyną, bo cały ładunek emocji wiąże z chłopcami, z zafascynowaniem nimi. Bycie gejem jest czymś niezwykłym, czymś, co ledwo staje się uświadomione. Na te wczesne odczucie nakłada się jednak dezaprobata ze strony ojca – bogatego dyrektora generalnego konsorcjum, który jako Nigeryjczyk patrzy na homoseksualizm jak na diabelski wybryk. W Nigerii bycie gejem jest karalne wyrokiem czternastu lat pobytu w więzieniu, a czasem nawet samosądową śmiercią. To nic, że Niru jest najlepszym biegaczem, że dostał się do Harvardu, że przyszłość czeka na niego z otwartymi ramionami. Konwenanse, brak zrozumienia, religijne odczynianie choroby to zbyt dużo jak na jednego chłopca. Jedynie wspierająca przyjaciółka Meredith stanowi punkt oparcia i zarazem punkt wielkiej tragedii. Ameryka to kraj zasady – na czarnoskórego zawsze trzeba bardziej uważać i można wobec niego pozwolić sobie na zdecydowanie więcej niż wobec białego. Zaskakująca i mocna opowieść zmusza do zastanowienia nad współczesnym światem, który kiedyś może nie mieć przyszłości.
Uzodinma Iweala, Ani złego słowa, Przekł. Piotr Tarczyński, Wydawnictwo Poznańskie, 2019